| 
              
               Hotel nosił
                  wdzięczną nazwę BUNKIER i był uważany za najgorszy
                  hotel w mieście. Tak się jednak złożyło – zwykle
                  składa się bardzo dziwnie, zupełnie jakby ktoś to
                  wcześniej skrupulatnie zaplanował, co oczywiście daje
                  całkiem sporej grupie obywateli przeróżnych państw, a
                  w niektórych państwach nawet przytłaczającej
                  większości, okazję do snucia podejrzeń o istnieniu
                  paskudnych i wrednych spisków próbujących tychże
                  obywateli zgnębić w sposób najokrutniejszy – że akurat
                  wszystkie hotele w całym mieście były zajęte z powodu
                  kongresu kolejarzy i jedyne wolne pokoje były właśnie
                  w owym BUNKRZE. Ostatnią myślą jaka przyszłaby mi do
                  głowy to ta, że oto specjalnie zorganizowano ten
                  kongres właśnie tu i właśnie w tym dniu, kiedy i ja
                  przybyłem do tego miasta. Nie pomyślałem tak nawet
                  wtedy, kiedy usłyszałem, że to całkiem porządny hotel,
                  czysty i w ogóle, ma tylko jeden mankament, a
                  mianowicie w pokojach brak okien. Lecz jeśli poczytać
                  to za ogromną wadę, to ta wada generowała ogromną
                  zaletę, czyli bardzo niskie ceny. Fakt ten niezbicie
                  świadczy, że opisywane zdarzenie miało miejsce dawno
                  temu, albowiem teraz, czyli w chwili opisywania tej
                  zamierzchłej przeszłości, wada ta wcale nie byłaby
                  poczytywana za wadę, wręcz przeciwnie – byłaby ogromna
                  zaletą, byłaby atrakcją generującą wysokie ceny i bez
                  wątpienia za noc w takim hotelu, bądź co bądź
                  niezwyczajnym, nigdzie indziej niespotykanym
                  należałoby zapłacić niezwyczajnie dużo. Nie tylko
                  jednak brak okien stanowił o atrakcyjności tego
                  hotelu. Nazwa BUNKIER wskazywałaby raczej na to, że
                  oczom moim ukaże się, a w zasadzie bardziej będzie się
                  przed moim wzrokiem ukrywać, budowla niewiele ponad
                  powierzchnię ziemi wystająca, podobna do bąbla –
                  tymczasem oczom moim ukazał się budynek wysoki,
                  aczkolwiek nie na tyle, by określić go mianem
                  wieżowca, lecz niewątpliwie wyrastający nieco ponad
                  otaczające go domy. Określenie wieżowiec nie byłoby
                  takie złe i chybione, gdyby odnosiło się nie tylko do
                  jego wysokości, lecz także do charakteru. Jednak
                  zarówno wyniosłe wieże warownych zamków jak i
                  przysadziste bunkry mają szczeliny, pionowe lub
                  poziome, umożliwiające ostrzeliwanie atakujących,
                  tymczasem ten budynek nie miał żadnych szczelin –
                  zupełnie jakby zamkniętych w nim ludzi nie obchodziło
                  czy są atakowani, czy też oblegający postanowili
                  czekać cierpliwie, aż mieszkańcy zamienią się w
                  zaschnięte mumie lub w stosy ogryzionych do czysta
                  kości. Ta jakże zaskakująca i frapująca informacja,
                  podana z pewnym zażenowaniem i obawą o moją reakcję,
                  mogła mnie przecież przerazić i zniechęcić, nie była
                  jednak do końca prawdziwa. Otóż pokoje miały okna, a
                  właściwie okienka. Okienka te były okrągłe i niewiele
                  większe od oka i umieszczone w niezwykle solidnych
                  drzwiach, w drzwiach wręcz potężnych, które stawiłyby
                  opór niejednemu taranowi. Wychodziły zatem na korytarz
                  i jedyne co można było przez nie zobaczyć to malutki
                  kawałek gołej, betonowej ściany oddalonej o dwa
                  średnie lub trzy małe kroki – być może odpowiednio
                  przekręcając głowę udałoby się dostrzec gruby kabel
                  biegnący po chropawym betonie (jeszcze raz podkreślam:
                  betonie, gołym, nieotynkowanym betonie). Oczywiście
                  pod warunkiem, że akurat na korytarzu były zapalone
                  żarówki zamknięte w metalowych klatkach
                  uniemożliwiających ich potłuczenie. Gdy były zgaszone
                  po drugiej stronie drzwi zalegała nieprzenikniona
                  ciemność – korytarze, jak łatwo się domyśleć, także
                  były pozbawione okien. A kiedy w pokoju również zgasło
                  światło, wówczas zapadły ciemności tak gęste, że mój
                  zegar biologiczne stanął oniemiały. Czy aby słowo
                  „pokój” zostało użyte właściwie? Czy nie należałoby
                  raczej użyć słowa „cela”? Nie da się ukryć, że raczej
                  takie nasuwało się skojarzenie: nawet jeśli jest to
                  pokój, to z pewnością powstał on z celi, którą poddano
                  lekkiemu retuszowi, może tylko starto ze ścian napisy
                  i kalendarze służące do odliczania dni. Niemniej
                  jednak było to tylko skojarzenie, przypuszczenie,
                  podejrzenie. Takim samym podejrzeniem jak to, że
                  kiedyś mieścił się tu areszt lub nawet więzienie, było
                  wyobrażenie, że ten budynek został specjalnie tak
                  zaprojektowany i wybudowany, nie dlatego jednak by
                  dostarczyć niezapomnianych wrażeń szanującym się
                  podróżnikom i szlachetnym włóczęgom (jak widać nie
                  zapomniałem), lecz by zarabiać na najgorszych
                  społecznych mętach. Podejrzenia pozostały
                  podejrzeniami, a przypuszczenia przypuszczeniami. Nie
                  dociekałem jak było naprawdę. Historia tego budynku
                  nie interesowała mnie. Wystarczyło mi, że przeżyłem tę
                  jedną noc, mimo całkowitego rozregulowania mego jakże
                  precyzyjnego zegara biologicznego w owych czasach mogłem „nastawić się”
                      na dowolną godzinę i zawsze budziłem się właśnie o
                      tej godzinie – wtedy obudziłem się trzy godziny
                      później, co w każdym innym hotelu byłoby
                      absolutnie nie do pomyślenia – nigdy też nie
                      dociekałem skąd wzięła się u mnie ta umiejętność,
                      podejrzewałem o to głęboką niechęć do głośnego
                      tykania budzika zewnętrznego, nieomal czułem jak
                      synchronizuje się ono z biciem mojego serca,
                      wprawia całe ciało w niedobre wibracje i spałem z
                      lękiem, że nagłe, gwałtowne dzwonienie także
                      będzie szalonym dygotaniem mojego serca, że ono
                      tego dzwonienia nie wytrzyma, wyrwie się i
                      ucieknie i co ja wtedy zrobię? więc nie tyle
                      spałem, co drzemałem, czuwałem żeby do tego nie
                      dopuścić; natomiast ten wewnętrzny budzik nie
                      tykał wcale i nie przeszkadzał w spaniu i mimo
                  najbardziej niekorzystnego, ze wszystkich hoteli
                  świata, stosunku gości którzy się wcale nie obudzili
                  do tych którzy się obudzili. Nie pytałem nikogo – nie
                  próbowałem gonić po ciemnych korytarzach tych, którzy
                  zdawali się poruszać po nich ze zręcznością kretów, o
                  której to zręczności nic przecież nie wiem, chociaż z
                  pewnością byłoby to doświadczenie niezwykle
                  interesujące; może zacząłbym jęczeć i krzyczeć tak jak
                  oni i wtedy okazałoby się jak bardzo niesłusznie
                  podejrzewałem ich o niecne zamiary, o wyuzdanie,
                  zboczenia i mordercze instynkty (mogli przecież tylko
                  wyjść do łazienki lub toalety i tak błąkają się od
                  kilku godzin, dni lub tygodni po korytarzach) ..... a
                  może ze zdumieniem rozpoznałbym w sobie jednego z nich
                  ..... Nie szperałem w żadnych przewodnikach i
                  historycznych monografiach miasta. Może jedynie trochę
                  żałowałem, że nie narysowałem widoku z okna – nie mam
                  tu na myśli owego okrągłego otworu w drzwiach, mam na
                  myśli to okno którego nie było. Wtedy jednak nie
                  myślałem wcale o kolekcjonowaniu okien. Wcale i
                  zupełnie. 
               
               | 
            
              
              Czytając
                tę relację, interesującą, choć może nieco przydługą,
                wyobraziłem sobie hotel odwrotny, który nie ma ścian,
                lecz same okna. Taki hotel, gdzie pokoje mają tylko
                okna. Od podłogi do sufitu. Jak nazwać taki hotel?
                REIKNUB? Och, zbyt to trywialne. Czy jednak miałoby sens
                budowanie takiego hotelu? Przecież wystarczy wyjść na
                łąkę i rozłożyć koc... No ale gdyby to miał być hotel
                kilkupiętrowy? Czyli kilkupiętrowa łąka? Łąka nad łąką i
                nad łąką łąka. Łąka nad łąkami. ŁĄKA NAD ŁĄKAMI. To
                dobra nazwa. Tak mi się wydaje. Czy naprawdę dobra?
                Powtórzmy, lecz w nieco innym układzie graficznym: ŁĄKA NAD ŁĄKĄ NAD ŁĄKĄ NAD ŁĄKĄ Gorzej. Znacznie gorzej. Zatem jakaś inna nazwa? Łąka łąką. W łące nora. NORA → ZIEMIANKA → LOCH → Hotel MONTE CHRISTO. Luksusowy hotel. Pięciogwiazdkowy. A raczej pięcioksiężycowy. I najdroższy apartament hrabiego: podłoga, ściany i sufit z kamiennych ciosów śliskich od pleśni i wilgoci; wiązka zbutwiałej słomy; łańcuch, którym gość zostaje przykuty do ściany. Apartament do wynajęcia na okres co najmniej jednego miesiąca – krótszy pobyt nie ma przecież sensu. Cena, zawrotna oczywiście, obejmuje także całodobowe wyżywienie, miskę cuchnącej słonawej wody i kromkę czarnego chleba, a jakże. Łąka. Łąki też bywają różne. Na przykład podmokłe. I bagniste. Jak teksty. <<<  |