Nie pamiętam, czy owa nad wyraz
            wyrafinowana
            dama dworu umieściła w swych zapiskach
            czynionych u wezgłowia jakąś uwagę o skarpetach.
             Dobrze pamiętam, że co najmniej kilkukrotnie
            wspominała o rękawach – raczej o kolorze wnętrza
            obszernego rękawa, jak subtelnie lub zuchwale
            rozbłyskiwał w zacienionym wnętrzu lub na tle
          
         zieleni przy drodze, którą wolno, nieomal
              tanecznie
        
        
            posuwał się orszak znamienitych dam i kawalerów.....
            O skarpetkach nic. Milczenie. A przecież na pewno
            niekiedy rozbłyskiwały jaskrawą bielą wśród soczystych
             źdźbeł i łodyg przeplatanych suchymi już badylami.
             Tak jak brzuch wiewiórki w gąszczu liści i gałęzi.
            Albo piórko w skrzydle ptaka..... Zawsze białe....
            Chyba tak. Najczęściej białe. Z reguły białe....
            I zawsze noszone do sandałów.... Czy oni tam, wtedy
            nosili inne obuwie niż drewniane sandały? Raczej
            klapki. Och, po prostu geta – chodzili na bezszeryfowej
             literze T z podwójną nóżką – lub na dwóch literach T
             ze wspólną poprzeczką: TT . . . . . . Interesujące
             jest także to, że ona wcale nie pisała o modzie.
            Ona pisała o kompozycjach kolorystycznych. O obrazach.
            O wzajemnych relacjach między plamami barwnymi. Mody
            nie było. Wzory ubrań zostały ustalone raz (lub dwa
            lub trzy) na zawsze i nie podlegały zmianom. Zmienne
             były kolory, desenie, faktury, odcienie, układy
            fałd...
            
            
            Nie ma co sobie głowy zawracać modą. Głowę należy sobie
            zawracać
            pięknem.             
            
            
            Pół roku boso – pół roku w skarpetach. Tak byłoby dobrze.
            Ale tak nie
            jest.               
            
            Jedna trzecia roku boso – dwie trzecie roku w skarpetach.
            Tak jest. Nie
            najgorzej.                  
            
            Te dwie trzecie roku z podziałem na cienkie i grube. Trudno
            określić w jakim
            stosunku.                     
            
             Bardzo trudno. Bywa, że jednego dnia zakładam i
            cienkie i grube. Zdarza się też, w dni
            bardzo                       
            
             mroźne, że zakładam grube na cienkie....  I tyle?
            Tyle. Nic o kolorach. Żeby nie obudzić tej    
                           
              
            szlachetnej damy, która zasnęła złożywszy swą głowę obok
            pędzelka, tuszu i arkusza
            papieru                      
            
                           
                          wiele,
            bardzo wiele par skarpet temu. >>>>