Kto
            tam?
          
        
        Pytam.
            Głupi i głuchy. Nie słyszę pukania a pytam. Nie słyszę
            żadnego
            szelestu. Ani skrobania do drzwi. I ślepy na dodatek.
            Wychylam się
            za ekran i nikogo nie widzę. NIKOGO.
          
          
        KTO
            tam?
          
        No i po
          co pytam? Choć może i interesuje mnie kim jesteś, to jest to
          przecież bez znaczenia. Jesteś tym kim
            jesteś. Nikim innym być
          nie możesz, żebyś nie wiem jak próbował, żebyś nie wiem
          jakie maski zakładał, jak się przebierał, jakie stroił
          miny....
          Jesteś tym czym jesteś. Niczym innym być nie możesz. Zresztą
          możesz sobie być kimkolwiek i czymkolwiek. I tak nie
          zostawiasz po
          sobie śladu. Nawet nie wiadomo, czy jesteś. Możesz być
            halucynacją wywołaną nadmiernym oczekiwaniem – a w czym
            przywidzenie gorsze od widzenia? jaka jest przewina
            przywidzenia? że
            to, czego nie ma kształtuje
            i zmienia to, co jest?
          Więc te wszystkie
          rozważania, te troski, ta zapobiegliwość,
          tłumaczenia i wyjaśniania mogą być zupełnie niepotrzebne i na
          wyrost. Mogą się okazać pięknym, niepraktycznym
          teoretyzowaniem. Nie mogą – nie istnieje
            teoretyzowanie niepraktyczne. Praktyka to
            tylko druga strona teorii. A teoria to pierwsza strona
            praktyki. Lub
            na odwrót. Kolejność nie jest istotna. Kłócenie się
            o kolejność może mieć niewielki sens. Zaniedbywalny. Może
            być
            nieznaczną stratą czasu. Nic nie jest
              stratą czasu. Zawsze można
              się czegoś dowiedzieć, czegoś nauczyć. Lecz
          sprawdzenie
          tożsamości NIKOGO byłoby zaiste zadaniem frapującym, zgoła
          koanicznym. Ale zupełnie nie kiklopicznym –
            tu w ogóle nie
            chodziłoby o szczwanego Odysa i głupiego Kiklopa . . . . . .
          Jakby
          to było pięknie: przybywasz, przebywasz, wybywasz i nie
          zostawiasz
          śladu po sobie. Byłeś, a jakoby cię nie było. Jesteś, a jakoby
          ciebie nie ma. Pięknie by było być i nie zostawić po sobie
          śladu.
          Być tak, żeby nikt nie wiedział, że jesteś. Och, od razu
          zapytaliby: to po co być? Albo by skwitowali dosadnie: do dupy
          z
          takim byciem. Albo by się upajali właśnie zdobytym dowodem na
          całkowitą dehumanizację: a cóż to za nieludzkie bycie by
          było – raczej wycie niż bycie. Cóż to za koszmarne
          państwo idealne by było. Cóż to za koszmarny ideał:
          niewidzialni tu powinien pojawić się
            rzeczownik nikt
            w liczbie mnogiej – ale go nie ma! po prostu go nie ma! nikt
            jest zawsze jeden – w tym języku – co za dziwny język!
            dopuszcza tylko jednego nikogo
            – lecz mogliby być niktórzy
              – bo przecież nie nikci
              ani nie niktowie
              ani też nie nitki
              (jakby to mogli powiedzieć niektórzy mieszkańcy
              krajów
              zapłotnych, zamiedznych i zaekrannych potrafiący jeszcze
              gwarowo
              zamieniać miejscami t
              i k
              – - - - ale niktowie
              brzmi całkiem dobrze – niczym jakieś tajemnicze,
              starożytne
              plemię co przybyło nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd
              odeszło
              niczego po sobie nie zostawiając prócz domniemań i zamętu
              w
              głowach w nieistniejącym państwie, nie prawiący sobie i
              sobie
              nawzajem komplementów i nie wyrządzający sobie i sobie
              nawzajem krzywdy, nie podkładający nóg i świń i nie
              przepraszający bo nie mający za co przepraszać – koszmar,
              po
              trzykroć koszmar!!! to niech sobie krzyczą – niech się oburzają
              – niech się dalej obrażają i przepraszają: siebie samych i
              siebie nawzajem – ptaki muszą latać w powietrzu, a ryby
              muszą
              pływać w wodzie; muszą tak, bo nie mogą inaczej; nie mogą
              inaczej, bo tak są zbudowane i zaprogramowane
            
            
          
          a cóż ja widzę? cóż ja zauważam?
          patrzę przez szparę w uchylonych drzwiach i krzyczę,
          rozpowiadam,
          że widzę ogromny świat
            
            
          
        A
              skoro NIKT może być tylko jeden, skoro nie ma więcej
              NIKTÓW,
              więc NIKT nie może być taki sam jak jakiś inny NIKT,
              albowiem
              tego innego NIKOGO (a może NIKTA?) nie ma. Zatem NIKT może
              być
              tożsamy (czyli taki sam) tylko ze sobą samym (czyli może
              być
              identyczny tylko ze sobą). NIKT nie może być podobny (w
              żadnym
              stopniu, tym bardziej w takim, który w potocznym mniemaniu
              uprawnia do nazwania podobieństwa tożsamością, czyli do
              utożsamienia podobieństwa z tożsamością na przykład tożsamość narodowa polega na tym, że
              jestem podobny,
              bardzo podobny, do innych przedstawicieli tego narodu, do
              którego
              i mnie zaliczają właśnie na podstawie tego podobieństwa,
              nigdy
              wszakże identyczności) do nikogo. Tak oto wychodzi na to, że to
              tylko NIKT może pochwalić się tożsamością, taką pełną i
              prawdziwą, nie atrapą czy surogatem tożsamości. Szkoda, że
              NIKT
              jest tylko jeden. Szkoda, że nie ma NIKOGO WIĘCEJ.
        
            
          
          powiesz
              mi swoje imię – to będę znał tylko twoje imię
          
          opowiesz
              mi swoją historię – to będę znał tylko twoją historię
          
          zobaczę
              cię – to będę tylko wiedział jak wyglądasz
          
          . . . . . .
              i
              tak dalej
              . . . . . . 
          zawsze
              czegoś będzie brakowało
          
            
          
        A właściwie to dlaczego ja pytam?
          Dlaczego ty nie
          pytasz? Bo nawet jeśli przyjmiemy, że to przybysz jest
          zapytywany,
          że taki właśnie ma być porządek rzeczy (choć równie
          dobrze moglibyśmy przyjąć, że porządek rzeczy jest odwrotny –
          co zresztą niekiedy się zdarzało i zdarza), to jeszcze
          powinniśmy
          ustalić kto do kogo przybywa, jako że nie zawsze jest to tak
          oczywiste jakby się wydawało. KOMU by się wydawało?
          Mógłbyś przecież zapukać i zapytać: KTO tam?
          
          I co ja bym wtedy odpowiedział?