  
             | 
            
              
                 
                            To doprawdy
                        niewiarygodne ile może być odcieni zieleni.
                      Te wczesnowiosenne są zupełnie różne
                      od późnowiosennych, letnie są odmienne od jesiennych, czerwcowe
                      niepodobne do sierpniowych, leśne inne od łąkowych.  
                 
                To
                      doprawdy niewiarygodne, że mamy tylko jedno słowo
                      na określenia takiego mnóstwa kolorów: zielony. Co prawda jest
                      też seledynowy. I szmaragdowy. Może też morski – chociaż
                      właściwie nie wiadomo co to za kolor. Musiałby
                      określać o które morze chodzi i o jakie. Kolor
                      Morza Czerwonego na pewno jest inny niż kolor
                      Morza Czarnego, ten zaś jest inny niż kolor Morza
                      Żółtego, który oczywiście nie pasowałby do
                      określenia koloru Morza Białego. Na pewno też
                      kolor wzburzonego Morza Czerwonego jest inny niż
                      kolor spokojnego Morza Czerwonego, który z
                      pewnością inaczej czerwieni się RANO, a inaczej
                      WIECZOREM. Dziwne, że nie ma Morza Zielonego, tym
                      bardziej, że często morza zielenieją od
                      panoszących się w nim glonów. Jeszcze dziwniejsze
                      jest to, że nie ma Morza Niebieskiego. Ani Morza
                      Granatowego. Ani Morza Fioletowego. Ani Morza
                    Turkusowego. A przecież
                      wszystkie te kolory z łatwością można wypatrzyć.
                      Powinno też być gdzieś Morze Bezbarwne – przecież
                      woda jest w zasadzie pozbawiona koloru; tak
                      przynajmniej się twierdzi, chociaż brak koloru
                      wydaje się być czymś niemożliwym.  
                 
               
              
                W potocznym mniemaniu ludów zapłotnych
                    (czy też raczej zaekrannych) kolor morski jest
                    bliżej nieokreśloną mieszaniną zielonego,
                    niebieskiego i szarego ze śladowymi ilościami wielu
                    innych kolorów, dokładnie nie wiadomo jakich.
                    Uzasadnione są obawy, że u każdego mieszkańca krain
                    zaekrannych hasło kolor morski przywołałoby na myśl
                      trochę inną barwę, niemniej jednak wszyscy raczej
                      byliby zgodni co do tego, że chodzi im o ten sam
                      kolor. Zastanawia też brak następujących określeń:
                      kolor jeziorny, kolor rzeczny, kolor strumienny,
                      kolor potokowy, kolor stawowy (lub stawny), kolor
                      zatokowy, kolor lagunowy, kolor oceaniczny. Jak
                      również kolor deszczowy i kałużowy. Chociaż kolor
                      błotnisty występuje.   
                 
                 Nie ma jednak większego sensu roztrząsać
                    problemu koloru morskiego, a tym bardziej wodnego,
                    skoro jest całe mnóstwo rzeczy dużo bardziej
                    zielonych niż morze. Ot, choćby trawa.
                    Mówimy co prawda o trawiastej zieleni, ale traw jest
                    ogromna ilość i każda jest zielona na swój własny
                    sposób. Kolor trawiasty, jakikolwiek by on był, nie
                    jest jednak odpowiednikiem koloru morskiego – jego
                    odpowiednikiem byłby kolor łąkowy, albo stepowy,
                    albo preriowy. Mógłby też być kolor leśny, albo
                    puszczowy (puszczański), jak również tajgowy oraz dżunglowy.
                    Niestety, określenie, nawet w przybliżeniu koloru
                      leśnego nastręczałoby niewiarygodnych
                    problemów, podczas gdy kolor morski takich kłopotów
                    nie przysparza. Zresztą ten las, który widać tam w
                    oddali, jest koloru morskiego. A ściślej
                    ciemnomorskiego. Nic w tym nie ma dziwnego, bo
                    przecież las to morze drzew, rozkołysanych,
                    rozfalowanych, rozhuśtanych. Piękny ten las.
                    Jaką piękną falistą linią otacza łąkę. Szkoda, że
                    ekrany nie mają takich falistych obramowań. Jaka
                    szkoda, że ekrany zawsze są prostokątne. Cóż
                      za brak wyobraźni.  
                 
               
              Las jest daleko. Bliżej jest łąka. I ta łąka
                  jest bez wątpienia w kolorze łąkowym. Choć mogłaby też
                  być w kolorze morskim, wszak łąka to nic innego jak
                  tylko morze traw, kwiatów i ziół wszelakich. Jednak
                  zdecydowanie jest w kolorze łąkowym. Kolor
                    łąkowy jest kolorem złożonym. Składają się nań
                  kolory poszczególnych traw, ziół i kwiatów. Tak jak
                  mówimy o kolorze groszkowym (mając na myśli oczywiście
                  groszek zielony, mający kształt kuleczek, świeżo
                  wyłuskany ze strączka, a nie nerkowaty duży groch, bo
                  ten jest przecież białawy, zresztą wtedy mówilibyśmy o
                  kolorze grochowym, lub przynajmniej o bieli
                  grochowej), to możemy też mówić o kolorze szczawiowym,
                  babkowym, rdestowym, szałwiowym, szczotlichowym i o
                  wielu innych. Wbrew pozorom nie są to określenia
                  precyzyjne, gdyż nie wskazują o którą część rośliny
                  chodzi. Domyślnie przyjmujemy, że chodzi o liście, ale
                  takie założenie nie jest w pełni uzasadnione,
                  albowiem, w przypadku już wspomnianego groszku chodzi
                  akurat o owoc i to na dodatek ukryty w strąku. Co
                  więcej, nie wiemy czy chodzi o roślinę świeżą,
                  rosnącą, tryskającą energią, jędrną, wręcz pękającą od
                  buzujących w niej soków, czy też może już dojrzałą,
                  leciutko przykurzoną, zmęczoną upałem, albo już
                  zwiędłą, na wpół uschniętą, konającą, przygiętą do
                  ziemi.  
                  
              Mieszkańcy
                  zimnych pustyń śnieżno-lodowych mają podobno
                  kilkadziesiąt słów określających rozmaite rodzaje
                  śniegu. Ciekawe czy mają też kilkadziesiąt różnych
                  słów na określenie różnych bieli (ludy bliskozapłotne
                  i zaekranne używają określeń mleczny, śmietankowy i kremowy,
                ale nie wiadomo
                  dlaczego nie używają określeń jogurtowy,
                  kefirowy, twarożkowy lub serowy). Mieszkańcy gorących
                  pustyń piaszczystych podobno mają wiele słów
                  określających różne rodzaje piasku. Ciekawe czy mają
                  też wiele słów określających różne odcienie żółtego.
                  Zakładając, że piasek jest żółty, bo przecież wcale
                  tak nie jest, nie każdy piasek jest żółty. Kolor
                  piaskowy jest nie-wiadomo-jaki, chociaż podobnie jak w
                  przypadku koloru morskiego, zdecydowana większość
                  mieszkańców krajów zapłotnych i zaekranowych
                  stwierdziłaby, że chodzi o jakąś bliżej nieokreśloną
                  mieszaninę szarego, żółtego i kilku innych, dokładnie
                  nie wiadomo jakich kolorów, i bez wątpienia każdy
                  miałby na myśli mieszaninę o innych proporcjach i z
                  dodatkiem śladowych ilości innych barw.  
                Ktoś zmęczony taką nieprecyzyjnością niechybnie
                wyobrażałby sobie, że w krainach ekranowych lub
                ekrannych takie problemy nie występują, wystarczy bowiem
                posłużyć się paletą RGB albo CMYK albo jakąś inną i
                wszystko jasne. Tymczasem wcale tak nie jest, bowiem owe
                palety nie uwzględniają takich parametrów kolorów jak
                zużycie ekranu, rodzaj matrycy czy sposób oświetlenia
                pomieszczenia, nie wspominając o oczach. Ach! Sytuacja
                idealna do realnej ma się tak jak kod html do tego, co
                widać na ekranie, czyli jak wzory chemiczne określające
                skład atomowy pigmentów do tej łąki co się ściele
                  leniwie przed nami . . . . . . . . 
                 
               |